Jak część kolegów wie, udało mi się przeżyć wycieczkę plażową. A cożem widział i co przeżył, poniżej wam opowiem
Wystartowaliśmy o 19:30 z molo w Łebie, przy ujściu rzeki Łeby. Zdjęcie ze mną w roli głównej, na wschód. My jednak idziemy w przeciwnym kierunku.
Po drodze mijaliśmy ciekawe zabytki architektury (widać, że sezon w pełni):
Gdyby ktoś nie wiedział, to szliśmy przez stary las:
Na zachód Słońca przyszedł popatrzeć pan z gatunku Calidris alpina
:
Zdjęć zachodu nie pokazuję, gdyż niczym się nie wyróżniał.
Przed pierwszą zrobiliśmy 10 minut dla gwiazd, więc korzystając z okazji oceniłem trzy gołooczne zmienne. Tuż po pierwszej ogarnęła nas mgła rodem z horroru o latającym Holendrze. Na szczęście morze szumiało z prawej strony, więc posługiwaliśmy się zmysłem słuchu w utrzymywaniu właściwego kierunku.
Około trzeciej doszliśmy do Rowów, gdzie w Hawanie zaopatrzyliśmy się w napoje, jednak nie wyskokowe... Po czym przeszliśmy jeszcze 2-3 km i przycupnęliśmy na wydmach. Wyciągnąwszy śpiworki, zalegliśmy na czas wschodu Słońca. To jednak pokazało się dopiero, gdy chmurki mu pozwoliły. Wyspani więc, o siódmej ruszyliśmy dalej. Mgła się rozstąpiła, jednak miejscami pozostawała niewzruszenie, co widać na zdjęciu z Ustką w tle:
Chwilę później dołączyły do nas dwie panie, do których nieco dalej przykolegował się ten czarny facet:
Po drodze jeszcze zahaczyliśmy o fragmenty tych przyziemnych chmurek, więc skorzystałem z okazji i zrobiłem takie nieziemskie zdjęcie:
Wreszcie o 10tej dotarliśmy do molo w Ustce (ujście rzeki Słupii) i jak widać na załączonym obrazku, w całkiem niezłej formie:
Trasa liczyła 50 km od molo do molo, do tego 2 km dojścia do plaży i od plaży, jeszcze 3 km w Słupsku od przystanku do domu. Tym razem było trudno technicznie, bardzo mało było odcinków o utwardzonym piachu, dzięki czemu każdy krok wymagał podwójnego wysiłku. Jednak opłaciło się, satysfakcja na cały rok, do następnego razu
.